poniedziałek, 1 lutego 2016

Nie tylko NordKapp. Wstęp.

"[...]W symbolice przygodowej są jeszcze dwa kierunki. Oto ich znaczenie: iść ku północy, to podejmować wyzwanie, sprawdzać własną siłę. Iść na południe to z kolei poszukiwać odpoczynku i ukojenia."
B. Weber, Imperium Mrówek II - Dzień Mrówek

WSTĘP

Kto nie marzy o przełamaniu codziennej rutyny i przeżyciu wspaniałej przygody? Ziemia nie jest planetą zamieszkałą przez istoty, które nie sięgają myślą daleko poza granice miejsca swojego pobytu. Gdyby nie ludzka potrzeba eksploracji, doświadczania i odkrywania nieznanego, bylibyśmy biedni i nieświadomi - pozbawieni wspomnień, wyobrażenia o cudzie, jakim jest każdy centymetr tego świata - i jak my możemy się w nim odnaleźć.
Możemy więc albo czerpać z doświadczenia innych ludzi, albo sami zacząć doświadczać.

Jaka jest różnica pomiędzy przeżywaniem poprzez słuchanie, oglądanie zdjęć, czy filmów dokumentalnych a empirycznym doświadczaniem świata? Czy można "na sucho" i "na odległość" w pełni zaspokoić ludzką ciekawość? Czy po przeczytaniu tysięcy przewodników o jakimś miejscu można stwierdzić: "Znam je co do joty"? Czy po zapoznaniu się z tysiącem zdjęć jakiegoś miasta możemy mieć pewność, że gdy kiedyś wreszcie się w nim znajdziemy, to się nie zgubimy?

Nie.

Ale można się zarazić. Pozytywnie i całym sobą zapragnąć dotknąć czegoś osobiście, wejść o własnych siłach na jakiś szczyt, na własne oczy zobaczyć zorzę polarną czy stanąć nad Niagarą. To wtedy popularne i oklepane obrazy nabierają prawdziwego wymiaru. Wtedy obrazy wpadają do całkiem innej szuflady naszej pamięci wypełnionej głosami, zapachami, wiatrem. Gdziekolwiek się z nimi w przyszłości spotkamy, przywołana zostanie cała feria wspomnień związanych z tamtym doświadczeniem. Tylko wtedy będziemy mogli powiedzieć, że tam byliśmy, że coś widzieliśmy, albo coś zrobiliśmy.

Albo przejechaliśmy! I o tym będzie ta opowieść. O drodze, motocyklach, ludziach i miejscach znanych bardzo, mniej i pewnie wcale.

CZĄSTKI ELEMENTARNE

Mało nam. Zawsze. Bo co z tego, że ktoś fajnie o czymś poopowiada, pokaże zdjęcia i kilka filmików nagranych z drogi? Ciągnie nas do osobistego spotkania ze światem. I wszystko, co się na to składa, musimy zważyć na swoich barkach. Dlatego latem 2015 roku postawiliśmy na ciężki kaliber wyzwania - północ Europy, a konkretnie - najdalsza północ.

A cząstki elementarne naszej przygody, to cztery ważne elementy: dwoje ludzi i dwa motocykle. Jak zwykle, dosiadamy (ja) BMW F700GS i (Cezary) BMW R1200GS.


PLAN

NordKapp od samego początku miał być miejscem inaugurującym naszą wyprawę. Chcieliśmy zobaczyć całą Norwegię, a nie ograniczyć się do Przylądka Północnego, Drabiny Troli i Lofotów. Zrezygnowaliśmy też z najbardziej typowej drogi dla polskich motocyklistów odbywających tę trasę, czyli odrzuciliśmy wycieczkę dookoła basenu Morza Bałtyckiego z dojazdem na NordKapp przez Estonię. Dlatego też z tak wielkim uporem poprawiałam Cezarego, kiedy na pytanie o nasze wyjazdowe plany odpowiadał, że jedziemy na NordKapp.
- Nie tylko NordKapp. Jedziemy do Norwegii.

Ale taką wyprawę trzeba najpierw dobrze zaplanować. Najlepiej zacząć od zakupu przewodnika, pożyczeniu kilku kolejnych oraz posiłkowaniem się internetem. No i czas - miesiąc na dobre planowanie, to gwarant dobrego przygotowania - w naszym przypadku wyglądało to właśnie tak.

Zasiadłam więc, równo na miesiąc przez naszym wyjazdem, z pierwszym przewodnikiem w dłoni. 
"Norwegia", wydawnictwa ExpressMap, nie należy do tanich - 100zł to cena raczej zaporowa, ale po kilkunastu minutach spędzonych w Empiku na przeglądaniu stron, zdecydowaliśmy się na zakup. Bardzo dużym plusem jest też załączona mapa a jej forma - bajka! Ofoliowana, z oddzielnymi sekcjami, dzięki czemu w wygodny sposób da się ją składać we wszystkie strony w najróżniejszych konfiguracjach. Przydała się doskonale. Zaopatrzona w kolorowe pisaki, samoprzylepne karteczki, nożyczki, taśmę klejącą i dobrą kawę przystąpiłam do najtrudniejszej części przygotowań - PLANOWANIA TRASY.
Z czasem punktów na mapie przybywało. Południowa Norwegia obrastała we fruwające piórka żółtych karteczek. Na jednych tylko informacja o atrakcji, na innych wykrzyknik, jeszcze inne z gwiazdką - te miejsca obowiązkowo trzeba odwiedzić.



A im bardziej poznawałam mnogość turystycznego bogactwa Norwegii, tym bardziej nabierałam przekonania, że NordKapp to będzie dopiero początek wspaniałej przygody!

Po około dwóch tygodniach mapa była już uklejona, ile wlezie :) Ja sama byłam uzbrojona w wiele przydatnych informacji praktycznych, ale nie był to jeszcze koniec operacji przewodnikowych. Żeby niczego nie pominąć, sięgnęłam po kolejne dwa przewodniki - tym razem pożyczone. Uzupełnienia wiedzy dokonywałam ze "Skandynawią" Pascala (wielkie dzięki dla Kasi Olechnowicz) i "Skandynawią" Baedekera (wielkie dzięki dla naszego Piotrusia). Parę karteczek zasiliło mapę :)

"Apetyt rośnie w miarę jedzenia." Jakież prawdziwe to powiedzenie!! Kiedy machałam tą dwustronną, norweską biedronką z niesymetrycznymi, żółtymi kropkami w jakieś pomarańczowe mazaje - już jechałam - oczami po mapie. Trasa sama rysowała się wzdłuż naklejek, należało ją tylko uszczegółowić. I tutaj z pomocą przyszły mi mapy z Googla. Kartki przyjęły kolor zieleni, zapełniły je cyfry z numerami dróg. Każda zmiana kierunku jazdy to kolejna karteczka.
W  ruch poszła też wyszukiwarka. Bo z góry chciałam przygotować również informacje szczegółowe różnej maści, takie jak na przykład mieć czarno na białym wypisane aktualne godziny kursowania promów - a to bardzo ważne, jeśli ma się określoną ilość dni na podróż i setki kilometrów do przejechania dziennie. W takiej sytuacji, lepiej być gotowym awansem, bo każda czasowa obsuwa może mieć później swoje konsekwencje w dalszej podróży. Pieniądze też warto zaplanować, dlatego zależało mi na zorientowaniu się, gdzie i jakie koszty będziemy musieli ponieść na naszej trasie w ramach opłat dodatkowych za tunele, wejściówki, wjazdówki czy promy. Maile z zapytaniami o aktualne opłaty fruwały w przestrzeni jak białe gołębie, spływały wiadomości, cenniki lądowały na mapie. Jak dotąd, doskonale!

Przy szczegółowym oznaczaniu trasy, swoje miejsce znalazły też różowe trójkąciki - kempingi - co miało nam ułatwić poszukiwanie miejsc na nocleg. I tutaj straciłam trochę czasu. Ale o tym napiszę w dalszej części relacji.

Końcowy efekt przygotowania mapy przedstawiał się tak:






Prawie 10.000 kilometrów do zrobienia. Część norweska to podróż "Północ-Południe" - od Przylądka Północnego, aż po sam Przylądek Południowy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z opisem takiego przedsięwzięcia, ani nie korzystałam z kalek z innych wyjazdów przy wyborze dróg, czy miejsc do przejechania punkt po punkcie. Oczywiście część z nich będzie Wam znana [z nazwy, opisów, czy własnych dokonań], ale jestem przekonana, że uda się nam Was czymś zaskoczyć :) I może zechcecie włączyć te miejsca na listę punktów koniecznych do objechania na motocyklu w Norwegii.

Kończąc pracę z planowaniem trasy, robię sobie jeszcze szczegółową ściągawkę z przebiegu drogi. Nie mam GPSa, a lubimy się z Cezarym pozmieniać na prowadzeniu, więc również muszę mieć jakąś informację o przebiegu drogi. Jak blondynka ;) wypisuję więc z jakiej drogi zjechać w prawo albo lewo w jaką po tylu a tylu kilometrach, albo że na rondzie trzeci czy drugi zjazd... policzone co do metra - oczywiście google maps robią robotę - nie zgubię się ;) Pokazuję Wam tylko fragment, ale lista była bardzo długa.



Trzeba to wszystko jeszcze podzielić na dni. Mamy ich do dyspozycji 17. No i tutaj zaczynają się schody. Bo albo dni są pełne ciekawych rzeczy do przejechania, gdzie warto się zatrzymać, albo znowu setki kilometrów samej jazdy po "terenach jałowych". Po wielu godzinach spinania trasy klamrami, które i tak w pewnym miejscu puszczały, poddajemy się i zakładamy dobowy limit kilometrów - 500km dziennie, zaczynając od NordKappu. Jak zrobiliśmy pierwsze 3 dni w drodze na Przylądek Północny opiszę w dalszej części.

DOPEŁNIENIE CAŁOŚCI

Trasa to nie wszystko. Każdy motocyklista to wie. Trzeba się jeszcze niemało nalatać, nazałatwiać, nawydawać pieniędzy ;) i trzymać rękę na pulsie, aby w ferworze przygotowań nic gdzieś nie umknęło. Dlatego, w międzyczasie, popełniamy inne czynności przygotowawcze:
- zmieniamy opony na absolutne nówki,
- robimy przeglądy motocykli - nasi chłopcy z Prestige Serwis w Kruszewie [gm. Tarczyn] dopieszczają nam maszyny,
- wykupujemy ubezpieczenie turystyczne,
- wymieniamy walutę - warto mieć ze sobą 3 rodzaje - korony norweskie, szwedzkie i Euro,
- kupujemy jedzenie,
- bukujemy prom do Szwecji,
- przygotowujemy cały niezbędny sprzęt biwakowy,
- nabywamy też opaski na oczy - białe noce mogą być przecież uciążliwe w namiocie,
- aktualizujemy mapę w nawigacji,
- pożyczamy kamery - i tutaj podziękowania dla naszego Piotrusia i dla Tomka, który mi - osobie znanej jedynie z FB, przesłał swoje GoPro w pełni zaufania; Tomku - jesteś gość!!!
- bierzemy narzędzia i sprzęt do dokonania drobnych napraw w razie awarii motocykli,
- pakujemy apteczkę
- kompletujemy odzież - po raz pierwszy, w środku lata, zamiast opakować się ubraniami na upał, zabieramy awaryjnie także ciepłe rzeczy - wszak jedziemy aż za Koło Podbiegunowe, a tam może być zimno .


Jesteśmy gotowi.

2 lipca dopakowujemy jeszcze kufry, żegnamy się z bliskimi i kotami i wyruszamy na wielką przygodę!