"Ja jestem drogą.
Ja wyznaczam szlaki.
Nic mi się nie przytrafia...
To ja się dzieję."
Denis Johnsos
(przekład: Asia Cuper)
PRZEZ (NIE TAK) WIELKĄ WODĘ
Ku Północy ruszamy około południa, 2 lipca 2015 roku. Dzień zapowiada się bajecznie. Jest ciepło i słonecznie. Dobre dobrego początki!
Pierwszy przystanek czeka nas o 21:30, kiedy to zajedziemy do portu w Gdyni i zaparkujemy nasze motocykle na promie linii Stena i odpłyniemy do Karlskrona w Szwecji. Wszystko pięknie, ładnie. Z małym "ale" - ja panicznie boję się wielkiej wody. Jeden jedyny raz, kiedy miałam do czynienia z Bałtykiem, był w dzieciństwie i przez cały czas trwania rejsu na Westerplatte oglądałam dno... torebki na treść żołądkową. Inny przypadek to Morze Śródziemne i sytuacja, w której metr od brzegu nakryłam się pontonem i, z uwagi na skaliste i śliskie dno, nie mogłam się spod niego podnieść dłuższą chwilę walcząc o to, żeby się nie utopić. Woda to wróg. Koniec kropka.
Ale do Szwecji trzeba się jakoś dostać. Lądem? Za długo. Powietrzem? Nierealne. Woda jest jedyną słuszną opcją w naszym scenariuszu. I konieczną, ponieważ w samej Norwegii czekają nas krótsze i dłuższe przeprawy po fiordach i nawet oceanie!! Warto więc zacząć od wysokiego konia. A wygrywa ten, kto się nie poddaje.
Dziś mamy do przejechania tylko 430km. W dodatku szybkimi drogami. Na rozgrzewkę jak znalazł. Pakujemy więc manatki na motocykle i jesteśmy gotowi do drogi. No...prawie gotowi. Cezary jednym przyciskiem reguluje zawieszenie w swojej katedrze. Ja dochodzę do wniosku, że wcale nie mam aż takiego obciążenia, żebym musiała czepiać się sprężyny. Jakiż to był błąd!
W trasie szybko okazuje się, że 160km/h jest to prędkość nieosiągalna z ładunkiem, jaki wiozę. Że załadowany kuframi bocznymi motocyklem buja w zakrętach - żadna nowość, ale żeby łapać bujankę przy jeździe na wprost? No i gdzie ta moc mojej BMki? Przecież nie może być, żeby jedzenie na 17 dni w postaci pełnego wyżywienia (puszki, liofilizaty, wody ze 3 butle 1,5 litra, zupki chińskie - obowiązkowa wyjazdowa "żywność ratująca życie", wszystko dookoła tego i nawet dwie flaszki ketchupu Helmann's), cała jedzeniowa impreza kempingowa i wiele innych skarbów upchanych w bocznych kufrach po 18 kilo każdy, plus torba bytowa za plecami i pełny, ciężki jak piorun jasny z rozbłyskiem kufer centralny, ważyły tyle, co pasażer! Tak sobie liczę, łykając kilometry.
Więc cisnę 160. Buja. Cezary też mówi, że go buja - w sumie on wiezie niewiele mniej w kufrach i cały sprzęt sypialniany na biwak. Cisnę 150 - buja. No nie da się. Zakładamy więc górną granicę 140km/h na szybkich drogach. Dla bezpieczeństwa. To najważniejsze. No i teraz jakoś się jedzie :)
21.30 zbliża się nieubłaganie.
Ciśnienie mi się podnosi, nogi miękną, ręce drżą... W gdyńskim porcie czekamy ponad godzinę w kolejce dla motocykli. Jest ich z 15 o różnych markach i typach. Wreszcie nasz prom przypływa, wyładowuje pasażerów i zabiera nas na pokład.
Wypływamy nieco opóźnieni. Szybciutko lokujemy się w kajucie i wychodzimy na górę pożegnać się z Polską.
Przygoda zaczyna się na dobre wraz z zachodzącym słońcem i lądem znikającym gdzieś za horyzontem. Jest po prostu pięknie.
Morze spokojne, wiatr w umiarkowanym stopniu urywa głowę, a my albo
spacerujemy po pokładach albo leżymy na leżakach i patrzymy na z wolna
pojawiające się na granatowym niebie gwiazdy.
Dużo czasu spędzamy też z Andrzejem, motocyklistą z Łomży, który już od
wielu lat mieszka wraz z rodziną w Norwegii. Opowiada nam o tym kraju i
panujących w nim zwyczajach. Nas, oczywiście, najbardziej interesują
rzeczy związane z warunkami drogowymi, policją, przestrzeganiu
przepisów, mandatami, opłatami za przejazdy itd. Szybko jednak poznajemy
Norwegię oczami imigranta ekonomicznego. Obalania faktów i mitów nie ma
końca. Moje wyobrażenie o Norwegach też lekko się przemeblowuje. Z
przewodnika dowiedziałam się, że są to ludzie otwarci na przyjezdnych i
turystów, zawsze chętni do pomocy, szczęśliwi, aktywni fizycznie i
żyjący na bardzo dobrym poziomie. Andrzej burzy dość znacznie ten
wyidealizowany obraz. Opowiada o stosunku norweskich pracodawców do
pracowników z innych krajów, o tym, jak wyglądają norweskie rodziny i
jak, de facto, trudne jest życie w tym pięknym, skandynawskim kraju.
Oczy mamy jak złotówki ze zdziwienia. Był to jednak tylko wstęp do
zmiany obrazka definiującego ludzi zamieszkujących norweskie królestwo. I
myślenia o Norwegii jak o finansowym raju.
Ale to, co mówi Andrzej, nie zmienia w żadnym stopniu naszych planów. Tym bardziej jesteśmy ciekawi tego, co nas czeka. Ja nawet odczuwam przyjemność z przebywania na pełnym morzu. Prawdę mówiąc...zaczyna mi się to podobać :) Oprócz cen, oczywiście, bo zderzenie z nimi w sklepie na promie jest jak spotkanie z pędzącą bez hamulców ciężarówką. Za małe piwko i malutkie Toblerone płacimy kwotę bardziej słoną, niż woda w Bałtyku ;) Uwierzycie, że na zdjęciu poniżej trzymam w rękach 60zł? Ja też bym nie uwierzyła... ;)
Ale piwo jest pyszne. Po kilku łykach, w chwili gdy zalegam na swojej "koi", stwierdzam, że fajne to pływanie :) Takie pierwotne. Jest sobie mały, bezbronny człowiek a dookoła niego długo, długo nic...
Jeszcze bardziej podoba mi się, kiedy rankiem następnego dnia, już o szóstej, budzę się i podnoszę zasłonę okna naszej kajuty. Widok jest wręcz nieziemski.
Ale to, co mówi Andrzej, nie zmienia w żadnym stopniu naszych planów. Tym bardziej jesteśmy ciekawi tego, co nas czeka. Ja nawet odczuwam przyjemność z przebywania na pełnym morzu. Prawdę mówiąc...zaczyna mi się to podobać :) Oprócz cen, oczywiście, bo zderzenie z nimi w sklepie na promie jest jak spotkanie z pędzącą bez hamulców ciężarówką. Za małe piwko i malutkie Toblerone płacimy kwotę bardziej słoną, niż woda w Bałtyku ;) Uwierzycie, że na zdjęciu poniżej trzymam w rękach 60zł? Ja też bym nie uwierzyła... ;)
Ale piwo jest pyszne. Po kilku łykach, w chwili gdy zalegam na swojej "koi", stwierdzam, że fajne to pływanie :) Takie pierwotne. Jest sobie mały, bezbronny człowiek a dookoła niego długo, długo nic...
Jeszcze bardziej podoba mi się, kiedy rankiem następnego dnia, już o szóstej, budzę się i podnoszę zasłonę okna naszej kajuty. Widok jest wręcz nieziemski.
Jak okiem sięgnąć, woda i tylko woda. Lampa totalna, ani jednej chmurki. Chce mi się płakać z radości. To takie nowe uczucie, zupełnie inna jakość dla kogoś, kto albo otoczony jest ciągle przez wysokie budynki, masy ludzi czy wysokie góry. A tu nagle...nic.
Oczarowani tym pięknym, zapowiadającym dobre warunki do jazdy dniem, spędzamy dłuższą chwilę delektując się widokami i przestrzenią.
Dokładnie o 9 rano, 3 lipca, zjeżdżamy z promu. Tutaj rozstajemy się z Andrzejem (zdjęcie na dole), który serdecznie zaprasza nas w odwiedziny do swojego domu, jeśli pozwoli nam na to czas i trasa. Wymieniamy się numerami telefonów, żegnamy się życząc sobie wzajemnie powodzenia i bezpiecznej drogi i rozjeżdżamy ku własnym celom.
Andrzej bardzo kibicuje naszej podróży. Od dawna marzy o dojechaniu na NordKapp. Jednak warunki finansowe nie pozwalają mu póki co zrealizować tego marzenia. Mamy ogromną nadzieję, że któregoś dnia uda mu się zobaczyć słońce o północy :) Trzymamy kciuki!!!
Pełni dobrych myśli i otwarci na nowe wyzwania nakręcamy nasze pierwsze kilometry po Szwecji.
Północ jest coraz bliżej. Ale o tym w kolejnym odcinku... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz